tekst i ilustracje: Dorota Suwalska
Pewnej nocy, w chlewiku, przyszedł na świat mały prosiaczek. Rodzice byli tak zachwyceni swoim synkiem, że długo nie mogli znaleźć imienia, które byłoby w stanie oddać jego urodę.
– Jest taki piękny, taki milutki… – wzdychała mama.
– …taki mięciutki i różowy… – wtórował jej tata.
– …mięciutki i różowy jak…
– …jak, jak… jak obłoczek.
– Różowy Obłoczek! – wykrzyknęła tryumfalnie mama.
I tak już zostało.
Oczywiście rodzice byli równie zachwyceni bratem i siostrą Różowego Obłoczka. I równie długo namyślali się, jakie im nadać imiona, co w sumie zajęło sympatycznej świńskiej parze całkiem sporo miło spędzonego czasu. Brata nazwano Ryjkiem z uwagi na uroczy pyszczek, a także dlatego, że od pierwszych chwil, podobnie jak inne świnki, uwielbiał ryć w ziemi. A siostrę – Błotką ze względu na piękną cerę, którą przeciętna świnka może uzyskać wyłącznie w wyniku regularnie stosowanych błotnych kąpieli. A także po to, by córeczce nigdy takich kąpieli nie zabrakło, ponieważ bez nich trudno sobie wyobrazić udane świńskie życie. Zarówno Ryjek, jak i Błotka to naprawdę piękne i dobrze przemyślane imiona. Trzeba jednak przyznać, że dość tradycyjne. Żeby nie powiedzieć – przyziemne. Jedynie nasz bohater dostał imię, że się tak wyrażę, nadpowietrzne.
Być może dlatego młody warchlaczek uwielbiał wpatrywać się w niebo. Nic nie cieszyło go bardziej niż przyglądanie się zmiennym kształtom obłoków i wyobrażanie sobie, że pewnego dnia znajdzie się między nimi, jak ptak lub motyl. Nic, nawet wodne i błotne kąpiele, nawet rycie. Nawet pyszna brukiew i świeże jabłka nie cieszyły go tak, jak wpatrywanie się w niebo.
– Co ty tam widzisz? – dopytywała się czasem mama.
– Niebo. Obłoki – wzdychał rozmarzonym głosem. – Czasem przypominają świnkę, czasem psa. A raz to nawet widziałem chmurę w kształcie skrzydlatego warchlaka.
– Obłoki, Obłoczku – śmiała się mama. – A czy ty wiesz, że dopiero tu, po przeprowadzce do Zwierzęcej Krainy, zobaczyłam po raz pierwszy niebo? – Ryjek mamy nagle spoważniał. – Ale… po co tego wracać… Było i minęło. Na szczęście. Lepiej rozchmurzyć się, patrząc w chmury. – Znów się roześmiała. – Mój ty kochany Różowy Obłoczku.
Ucałowała synka w różowy jak chmurka nosek i nagle przyszło jej do głowy, że być może w niezwykłym imieniu, jakie mu nadała, było również życzenie, żeby nigdy nie zabrakło mu nieba nad głową.
Dawno, dawno temu, kiedy mama była małą świnką, mieszkała strasznym w miejscu, zwanym przez nią Światem Bez Ziemi i Nieba. Nie lubiła wspominać tamtych czasów, więc Różowy Obłoczek wiedział tylko tyle, że świnki mieszkały tam w okropnym ścisku w długim, ponurym baraku, na twardej i zimnej podłodze. Nigdy nie wychodziły na zewnątrz, a głównym ich zadaniem było tyć. Tyć za wszelką cenę i w jak największym tempie. Mama podobno nie była w tym zbyt dobra. Dlatego współtowarzysze niedoli kiwali z troską ryjkami. I powtarzali jej, żeby się bardziej postarała, bo taki brak talentu do tycia to jak najgorsza wróżba na świńską przyszłość.
Mylili się jednak. To dzięki swojej mało świńskiej figurze mama pewnego dnia przedostała się na zewnątrz przez wąską szparę w niedomkniętych drzwiach. Dzięki zwinnym ruchom umknęła pościgowi. Mogła bowiem biec szybciej niż inne prosiaki. Zresztą… kto by chciał gonić takiego nieudacznego, cherlawego prosiaka. Prawdę mówiąc, już wtedy, podczas ucieczki, miała okazję spojrzeć w niebo. Nie to jednak było jej w głowie. Myślała tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej od Świata Bez Ziemi i Nieba.
Dopiero kiedy po wielu perypetiach dotarła do Zwierzęcej Krainy, odetchnęła na tyle, by zacząć przyglądać się światu. Najpierw zajrzała do korytka i porządnie się najadła. Potem rozejrzała się dokoła i stwierdziła, że znalazła się w znakomitym towarzystwie kilku sympatycznych świnek i warchlaków (jeden z nich został potem jej małżonkiem). W zwierzęcej krainie mieszkały również krowy, kury, kaczki, indyki, gęsi, króliki, a także psy i koty. Następnie z wielką radością stwierdziła, że ma w czym ryć, a i na brak kąpieli nie będzie narzekać. I dopiero na samym końcu zadarła ryjek do góry i po raz pierwszy ujrzała słońce i obłoki.
– Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że urodziłeś się tutaj – wzdychała czasem.
Ale dla naszego bohatera było normalne, że spał w ciepłym chlewiku, dostawał pysznie jeść, mógł biegać po podwórku, słuchać śpiewu mamy, tulić się do rodziców, baraszkować z rodzeństwem, wygrzewać w słońcu, pluskać w wodzie, gdy tylko przyszła mu na to ochota i zażywać błotnych kąpieli w upalne dni. Nie znał przecież innego życia. I dobrze, jak zwykła mawiać mama.
Jedynym, czego brakowało mu do szczęścia, były podniebne podróże. Rodzice myśleli, że Różowy Obłoczek z wiekiem wyrośnie z tych mało świńskich, musicie przyznać, fantazji. On jednak im był starszy, tym częściej bujał w obłokach, oczywiście tylko w wyobraźni. Nawet gdy wyrósł na wielkiego, tłustego warchlaka – a trzeba przyznać, że miał dużo więcej talentu do tycia niż mama – nie znał lepszej rozrywki niż zadzieranie ryjka w stronę obłoków.
***
Pewnego dnia, gdy rozmarzonym wzrokiem śledził szybujące wśród chmur ptaki, przysiadła się do niego biała gęś z pokaźnych rozmiarów okrągłym kuperkiem.
– Ja też tak potrafię – oznajmiła z dumą, po czym ciężko wleciała na płot i zleciała z niego z powrotem.
„Nie o takie latanie mi chodzi” – pomyślał nasz bohater, ale uśmiechnął się uprzejmie do gęsi, która najwyraźniej postanowiła zawrzeć z nim bliższą znajomość.
– Już dawno zauważyłam, że uwielbiasz ptaki. Jestem Gęgula.
– Miło cię poznać. Ja mam na imię Różowy Obłoczek.
Przez chwilę zdawało się, że gęś już nigdy nie wygęga z siebie ani słowa, tak gwałtowny atak śmiechu ją złapał.
– Ró… Ró… Różowy Obłoczek?! – wykrztusiła wreszcie, a że była straszną plotkarką, wkrótce całe podwórko pękało ze śmiechu: i psy, i koty, wszystkie kury i kaczki, a nawet króliki.
– Czy pani już o tym słyszała, pani Kwoczko? Ten wielki tłusty knur nazywa się Różowy Obłoczek. Obłoczek! Słyszała pani?! Obłoczek!
Zawstydzone prosię zerknęło ukradkiem na swoje odbicie w kałuży. I rzeczywiście jego wielki, bladoróżowy ryj z podwójnym, a może nawet potrójnym podbródkiem pokrytym rzadką szczeciną w żaden sposób nie kojarzył się z chmurką. Niejednej młodej śwince na jego widok mocniej zabiłoby serce, ale Różowy Obłoczek myślał tylko o tym, że nie ma w nim nic z ulotności i lekkości, którą tak podziwiał, spoglądając w niebo. Poczuł się tak, jakby nagle stał się kimś innym. Sobie samemu nieznanym. Obcym, okropnym prosiakiem, którego prawdziwą twarz zobaczył dopiero dziś w kałuży. A tamto prosię, ten uroczy Różowy Obłoczek, za którego się do tej pory uważał, było tylko mrzonką, głupim, dziecinnym złudzeniem, które nie miało żadnego związku z jego prawdziwym życiem.
„Po co mi takie imię – myślał – skoro prowadzi tylko do drwin? Po co marzenia, skoro nigdy się nie spełnią?”.
Rodzice długo mu tłumaczyli, że gęsi nie znają się na świńskich imionach. Że trudno sobie wyobrazić lepsze imię dla takiego przystojniaka jak on, który ma skórę w kolorze chmur o zachodzie słońca. I że przynajmniej część proroctwa zawartego w niezwykłym imieniu już się spełniła, ponieważ może patrzeć w niebo, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota.
Wszystko na nic. Nie trafiały do niego żadne argumenty.
Był tak przygnębiony, że nawet jabłka, które przecież uwielbiał, jadł jakby od niechcenia. Nic go nie obchodziło. Kompletnie nic!
Czy rzeczywiście nic?
Przez łzy ujrzał Złocistego Motyla, który wpadł do kałuży i rozpaczliwie próbował się z niej wydostać. Z jego mokrych skrzydełek sypał się słoneczny pył, który gasł, wpadając w błoto. Nasz bohater tak delikatnie, jak tylko potrafił, podał mu swoje wielkie kopyto.
Motyl wdrapał się na nie, osuszył skrzydełka w słońcu, po czym rzekł do Różowego Obłoczka:
– Uratowałeś mi życie. W zamian spełnię twoje najskrytsze życzenie. A nawet trzy. Trzy życzenia, jak to zwykle w bajkach bywa.
Prosiak nie musiał długo się namyślać.
– Chciałbym choć na chwilę wznieść się ponad obłoki – wypalił bez zastanowienia i poczuł, jak wyrastają mu skrzydła. Machnął nimi kilka razy i pofrunął w chmury.
Pytacie, jak to się stało, że umiał się posługiwać się skrzydłami, choć miał je, że się tak wyrażę, na sobie po raz pierwszy w życiu? Na to pytanie nie jestem wam w stanie odpowiedzieć. Po prostu umiał. Może ta umiejętność również była częścią czaru. Jedno jest pewne – latał lepiej niż Gęgula, która była wstanie pofrunąć najwyżej na płot. On wzbijał się coraz wyżej i wyżej. Wszystkie zwierzęta (łącznie z Gęgulą) zamieniły się w maleńkie punkciki. A chlewiki, obórki, kurniki, domki dla psów i kotów stały się mniejsze niż jego kopytko. Zobaczył, że za płotem Zwierzęcej Krainy jest las. Za lasem pola, pastwiska i inne domy. A potem widział już tylko chmury.
Kiedy czar przestał działać, Różowy Obłoczek łagodnie opadł na podwórko.
– I jak było? – spytał Motyl.
– Cudownie – westchnął rozmarzony prosiak. – Szkoda tylko, że tak krótko.
– No cóż, powiedziałeś „chwila”. Nie mogłem inaczej.
Chwila w języku świń oznacza czas, który potrzebny jest do zjedzenia pięciu jabłek, a trzeba wam wiedzieć, że świnki potrafią się z tym uporać bardzo szybko. Nic więc dziwnego, że Różowy Obłoczek nie zdążył nacieszyć się lotem.
– Tak, wiem – zasępił się nasz bohater. – I nawet nie zobaczyłem różowych chmur – westchnął.
– No cóż, akurat pechowo nie trafiłeś na wschód ani zachód słońca – przypomniał Motyl. – Ale masz jeszcze dwa życzenia. Tylko tym razem, bardzo cię proszę, dobrze się…
Ale nie zdążył dokończyć. Różowemu Obłoczkowi bardzo się spieszyło, by wrócić między chmury.
– Tym razem chcę wrócić fruwać wśród obłoków przez dłuższy czas, tylko tak, żeby rodzice się nie martwili – dodał szybko, bo nagle wyobraził sobie, co by się działo, gdyby na dłuższy czas bez uprzedzenia znikł z domu.
***
Dłuższy czas w języku świń oznacza trzy dni i trzy noce. Nie wiadomo, w jaki sposób udało się to Motylowi (może to również było częścią czaru), faktem jest jednak, że nieobecność Różowego Obłoczka nikogo w domu nie zdziwiła. Choć normalnie mama już pierwszego dnia ze zdenerwowania rwałaby sobie szczecinę z głowy.
Nasz bohater zdążył zobaczyć różowe chmury o wschodzie i zachodzie słońca, rozświetlone słońcem białe obłoki i pełne gwiazd nocne niebo. Za dnia podziwiał przesuwające się w dole krajobrazy: żółte i brązowe prostokąty uprawnych pól, ciemnozielone plamy lasów, błękit jezior... Nawet te mniej piękne krajobrazy z wysokości chmur wyglądały całkiem nie najgorzej. Dlatego pierwszego dnia nic, tylko się zachwycał. Oprócz tego oczywiście jadł. Pechowo nie uwzględnił tej jakże ważnej sprawy w swoim życzeniu, więc żeby zaspokoić głód musiał sfruwać ze swych wyżyn i podbierać owoce z drzew. Wyobraźcie sobie skrzydlatą świnię nad jabłonką w waszym ogrodzie. Już to zrobiliście? W takim razie na pewno domyślacie się, jak się poczuła pewna dwunoga istota, ujrzawszy w sadzie latającego prosiaka. Patrząc na jej nagle pobladłą twarz, Różowy Obłoczek obiecał sobie, że następnym razem będzie ostrożniejszy i postara się tak stołować (czy może raczej drzewować), żeby nikt z tego powodu nie dostał apopleksji.
Drugiego dnia zobaczył z wielkiej wysokości nie tylko świat, ale również swoje życie. I trzeba przyznać, że tej perspektywy wyglądało ono całkiem inaczej. Przede wszystkim przestał się przejmować tym, co myślą o nim gęsi. A niech plotkują. Co go to obchodzi. Tu, nad chmurami, nie miało to żadnego znaczenia. Z czułością pomyślał o swoich rodzicach. Co ciekawe, tam wysoko w przestworzach wydali mu się nagle bliżsi, niż kiedy stał obok nich na ziemi. Równie ciepłe uczucia skierował do brata i siostry. I w ogóle do Zwierzęcej Krainy. Nawet troszkę za nią zatęsknił. Nie na tyle jednak, by wrócić do domu, choć przecież w każdej chwili mógł to zrobić. Najwyżej jeszcze jeden dzień nosiłby na grzbiecie skrzydła i przechwalał się przed domowym ptactwem lotami. Prawdą jest, że na początku zastanawiał się nad tym, czy nie wrócić trochę wcześniej i nie utrzeć dzioba Gęguli. Teraz jednak uważał, że to strata czasu. Wolał bujać w obłokach tak długo jak to możliwe.
Trzeciego dnia zaczął rozmyślać, jak powinno brzmieć trzecie życzenie. Zdawał sobie sprawę, że dwa poprzednie wypowiedział zbyt pochopnie. Teraz chodziło o to, żeby nie zmarnować ostatniego. Było mu tak dobrze wśród chmur, że nie wyobrażał sobie życia bez podniebnych wycieczek. Z drugiej strony jednak strony nie chciał porzucać rodziców, rodzeństwa i Zwierzęcej Krainy. A ponieważ podniebne loty sprzyjają umysłowym wysiłkom, pod koniec dnia prosiaka nagle olśniło. „Ależ to takie proste – pomyślał. – Zażyczę sobie, żebym mógł wracać między chmury, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota”.
***
I właśnie wtedy zobaczył w dole… Nie, tym razem nie były to piękne krajobrazy, tylko długie, ponure baraki, z których wnętrza wydobywały się rozpaczliwe okrzyki i żałosne pokwikiwania. Nawet tu, wysoko wśród chmur, czuł zapach smutku i strachu.
„Świat bez Ziemi i Nieba – pomyślał ze zgrozą. – To tu mieszkała kiedyś mama”.
W tej chwili czar przestał działać i nasz bohater wrócił na podwórko z bardzo zasępioną miną.
– Wymyśliłeś ostatnie życzenie? – spytał Złocisty Motyl. – Bo tak się składa, że jutro mam rocznicę przepoczwarzenia kuzynki, więc… sam rozumiesz… Będzie wściekła, jeśli się nie pojawię.
– Przepoczwarzenia? – spytał z roztargnieniem Różowy Obłoczek.
Wciąż nie mógł przestać myśleć o tym, co przed chwilą zobaczył.
– To taka motyla uroczystość. Świętujemy dzień, w którym poczwarka zamienia się w motyla. No wiesz: najpierw jest motyle jajeczko, z jajka wykluwa się gąsienica, która w pewnym momencie przekształca się w poczwarkę. A potem…
Ale nasz bohater niespecjalnie interesował się tym, co było potem.
– Tak, tak… wiem. A teraz bardzo cię proszę, daj mi się skupić.
Różowy Obłoczek skupiał się przez kilka dłuższych chwil. Dłuższa chwila to czas potrzebny do zjedzenia dziesięciu jabłek, jakby ktoś pytał. A potem spojrzał poważnie na Motyla.
– Jestem gotowy.
– Na pewno? Nie chcę cię poganiać. Najwyżej kuzynka się wkurzy. Dlatego… zanim cokolwiek powiesz, chcę cię uprzedzić, że jeśli wypowiesz życzenie do końca, to ja już nic nie będę w stanie zrobić. Choćbym nie wiem, jak chciał. Bo nie da się cofnąć wypowiedzianego życzenia. Ani go zmienić. Takie są czarodziejskie zasady. W życiu jest pewno inaczej. Raz możesz sobie życzyć tego, a raz tamtego... Ale… czary to nie życie.
– Rozumiem.
– I nie zapomnij, że to twoje ostatnie życzenie. Na to też nie mam wpływu. Nie będzie kolejnego, którym mógłbyś ewentualnie odwrócić ten czar, gdyby coś poszło nie tak.
– Tak, wiem.
– No chyba, żebyś znów uratował mi życie. W każdym razie, jeśli znów będę topił się w kałuży, postaram się zrobić to gdzieś w pobliżu – zażartował Motyl, ale prawda jest taka, że wyglądał na bardziej przejętego niż Różowy Obłoczek.
– Nie przejmuj się tak bardzo. Wiem, czego chcę.
– Na pewno?
– Na pewno.
– W takim razie… proszę bardzo. Ale…
Różowy Obłoczek nie dał mu jednak dokończyć.
– Życzę sobie, żeby każda świnka na świecie mogła mieszkać w miejscu równie cudownym jak Zwierzęca Kraina, w którym to…
Motyl patrzył na Różowego Obłoczka zaskoczony. Był pewien, że wymyśli on jakieś życzenie związane z lataniem. Nasz bohater, jak wiecie, też początkowo miał taki zamiar. Ale to co usłyszał przez tych kilka chwil od uwięzionych w Świecie bez Ziemi i Nieba świnek, sprawiło, że nie mógł ich tak zostawić.
– Tak czy inaczej, jeszcze nie skończyłeś wypowiadać życzenia, więc…
Ale nasz bohater nie zwracał uwagi na słowa złocistego przyjaciela.
– …w którym to będzie mogła spełniać swoje marzenia, nawet te najdziwniejsze, o ile…
– Sprytne – przyznał Motyl. – Każda świnka, więc ty również. W ten sposób w każdej dowolnej chwili będziesz mógł sobie pofruwać.
Prawdę mówiąc, Różowy Obłoczek gotów był zrezygnować z latania dla tych wszystkich nieszczęsnych świnek, które nie miały tyle szczęścia, co mama, żeby wydostać się z baraku. Skoro jednak mógł tak sformułować życzenie, żeby mieć jedno i drugie, to właściwie czemu nie.
– Sprytne – powtórzył Motyl. – Ale trochę to ryzykowne. Nawet bardzo. Nie masz pojęcia, ile kłopotów może wyniknąć ze spełnionych życzeń. Przekonałem się na własne oczy, bo nie ty pierwszy uratowałeś mi życie. To będzie prawdziwa katastrofa.
Ale Różowy Obłoczek i to przewidział.
– …o ile nikomu to nie zaszkodzi – dokończył.
– Nie powiem, świetnie to wymyśliłeś – stwierdził z podziwem Złocisty Motyl, ale na wszelki wypadek powtórzył życzenie, żeby nic mu się nie poplątało. – A więc życzysz sobie, żeby każda świnka na świecie mogła mieszkać w miejscu równie cudownym jak Zwierzęca Kraina, w którym to będzie mogła spełniać swoje marzenia, nawet te najdziwniejsze, o ile nikomu to nie zaszkodzi.
Ale Różowy Obłoczek już go nie usłyszał. Dokładnie w tej chwili znów wzniósł się w przestworza, ponieważ jego największym marzeniem było w tym momencie sprawdzenie… jak spełnia się jego życzenie. Pofrunął więc do Świata Bez Ziemi i Nieba i zobaczył, że ponurych baraków już tam nie ma. Zamiast nich ujrzał miejsce podobne do Zwierzęcej Krainy. Z podwórkiem, pastwiskami, bajorkiem do kąpieli i przytulnymi chlewikami. Tyle że o wiele bardziej rozległe. Z góry widział, jak świnki rozprostowują nienawykłe do ruchu nogi, a maleńkie prosiaczki tulą się do swoich mam. Słyszał nawet śpiewane przez świńskie mamy kołysanki. Trzeba przyznać, że czar Złocistego Motyla zadziałał błyskawicznie.
Uśmiechnął się, a potem jeszcze przez kilka dni bujał w obłokach, nie zajmując się niczym innym. I było dokładnie tak, jak to sobie na początku wymarzył: lekko i niekonkretnie, jakby był wszędzie i nigdzie jednocześnie.
A potem wrócił na swoje podwórko i poczuł się tam całkiem szczęśliwy. I do tej pory wiedzie spokojne, świńskie życie. Dużo je, w upalne dni wyleguje się w błotku, a całkiem niedawno spotkał uroczą młodą świnkę. I tylko czasem tajemniczo się uśmiecha, wznosząc rozmarzony wzrok do nieba. A potem znika na kilka godzin w przestworzach.
No chyba że żona ciągnie go na obiad do sąsiadów, bo nie może przecież iść tam sama, ponieważ, jak twierdzi, bardzo jej to szkodzi.
Wpłat możecie dokonywać tutaj: Stowarzyszenie na rzecz Azylu dla Świń Chrumkowo nr konta: 11 1020 5011 0000 9902 0341 2798; paypal: azyldlachrumkow@gmail.com tytuł przelewu: darowizna na Azyl dla Świń